Saturday, November 17, 2012

Shakespeare Sonet 73

Swiety Ignacy, zanim zostal oficjalnie swietym Kosciola, chcial sie mierzyc ze znanym swietymi. Chcial byc lepszym od nich. Niejeden chlopak z podstawowki chcialby zagrac w kosza przeciwko Marcinowi Gortatowi. Zmierzyc sie z najlepszymi, to jest dopiero wyzwanie i nie wazne, ze nie mamy szans. Chociaz w przypadku swietosci, to mamy zawsze droge otwarta. Dzisiaj postanowilem sie zmierzyc ze Stanislawem Baranczakem w tlumaczeniu Szekspira. Z prawdziwym mistrzem, ktorego podziwiam. I paradoksalnie, ciesze sie bardzo, ze zobacze, jak wiele lat swietlnych mnie od Mistrza dzieli.

Najpierw oryginal Szekspira:

Sonnet 73
That time of year thou mayst in me behold
When yellow leaves, or none, or few, do hang
Upon those boughs which shake against the cold,
Bare ruined choirs where late the sweet birds sang.
In me thou seest the twilight of such day
As after sunset fadeth in the west,
Which by and by black night doth take away,
Death’s second self, that seals up all in rest.
In me thou seest the glowing of such fire
That on the ashes of his youth doth lie,
As the deathbed whereon it must expire,
Consumed with that which it was nourished by.
This thou perceiv’st, which makes thy love more strong,
To love that well which thou must leave ere long.


Tłumaczenia Stanisława Barańczaka:

Ujrzysz we mnie tę porę roku, gdy zielone
Liście żółknę i rzednę, aż żadnego nie ma
Na drżącym z zimna drzewie, którego koronę
Wypełniał śpiew, lecz dzisiaj pusta jest i niema.
We mnie ujrzysz ten schyłek dnia, gdy resztka słońca
Gaśnie z wolna, sprawiając, że dzień od zachodu
Pochłania krok po kroku ciemność gęstniejąca,
Noc, ów sobowtór śmierci, kres trosk i zawodu.
We mnie ujrzysz powolne ognia dogasanie,
Żar, który swoją młodość, grę płomieni żwawą,
Obrócił w popiół — własne śmiertelne posłanie,
Gdzie skona, tym strawiony, co było mu strawą.
Ujrzysz — lecz zaczniesz odtąd, zwykłym serca prawem,
Kochać goręcej to, co stracić masz niebawem.

I ja:

Na porę roku, we mnie, zawieś swe spojrzenie,
Pożółkłe liście, nic, a może, coś powiewa
Wśród konarów, które zimne owłada drżenie,
Tam wczoraj ptasie ćwierkanie, dziś nikt nie śpiewa.
Zobacz we mnie zmęczony blask gasnącego dnia,
Gdy noc go porywa w dal, tam gdzie ziemi kraj,
Ramieniem ciemności go do siebie przygarnia
Bliźniak śmierci, który każdemu objawi raj.
Zobacz we mnie to wesołe ognia żarzenie,
W popiele dawnej młodości się układa,
Na łożu śmierci po nim zostanie wgłębienie,
Nadmiarem tlenu palacz uduszony pada.
Widząc to, niech miłość nowym zakwitnie kwiatem,
Bo wiesz, że za chwilę, pożegnasz się ze światem